Cześć wszystkim!
No więc przyszedł czas na pierwszy rozdział,
nie wiem czy przeczyta go i skomentuje więcej niż jedna, czy dwie osoby, ale to
nic…początki początkami!
W sumie rozdział pisało mi się jakoś dziwnie,
może to dlatego, że dopiero zaczynam z nowym blogiem i nie ma jeszcze porządnej
akcji…ale i tak mam nadzieję, że wam się spodoba!
Zapraszam!
Z dedykacją dla tych wspaniałych mistrzyni dialogów: Tsuki i Soli ^^
>>>>
- Czy ty stary kurwa wiesz, w co ty się
pakujesz?!
- Gdybym nie wiedział, to bym się kurwa za to
nie brał! – krzyknął Deidara, odwracając głowę od drącego japę Hidana.
Nie dziwię mu się wcale, Hidan gdy się wkurzył, potrafił pluć prosto w twarz…nie zwracając bynajmniej na to uwagi. Współczuję jednak włosom Deidary, nie będzie zachwycony. Pomijając to, że rozumiałem Deidarę w tym jakie miał podejście do Hidana, to jak na ironię, za cholerę nie mogłem pojąć tego co zrobił. I co ma zamiar zrobić.
Nie dziwię mu się wcale, Hidan gdy się wkurzył, potrafił pluć prosto w twarz…nie zwracając bynajmniej na to uwagi. Współczuję jednak włosom Deidary, nie będzie zachwycony. Pomijając to, że rozumiałem Deidarę w tym jakie miał podejście do Hidana, to jak na ironię, za cholerę nie mogłem pojąć tego co zrobił. I co ma zamiar zrobić.
- Deidara, on ma rację – mówiąc, podszedłem
do nich, siadając na stoliku naprzeciwko Dei’a.
Spojrzał na mnie, jakbym popełnił najgorszy błąd swojego życia, ale też
z lekkim wyrzutem…jakby spodziewał się, że pochwalę go w tym co robi. No chyba
blondynkę, męską blondynkę do tego, pojebało.
- Myślisz, że masz jakieś prawo, aby się
mieszać w moje sprawy? – popatrzył mi prosto w oczy, po czym zerwał się
wściekły z kanapy i ruszył ku wyjściu.
- Owszem, gdybyś nie wiedział, mam to cholerne
prawo – odparłem, idąc za nim.
Nie zważając na moje słowa, dotknął klamki od drzwi, ale zablokowałem mu
przejście swoją ręką, po czym natrafiłem na jego spojrzenie…będące jakieś
dwadzieścia centymetrów nade mną…Niby dlaczego to ja mam być pieprzonym
kurduplem, a on jakimś powalonym dryblasem, mimo, że włosów zazdrości mu
niejedna dziewczyna?
Ach, Sosori, nie przyzwyczaiłeś się?
Ta, przyzwyczaiłem się. Metr sześćdziesiątki siódemki z rudym łbem, są
ewidentnym problem dwudziestego pierwszego wieku. Tylko dlaczego akura,t to metr sześćdziesiątki
siódemki z rudym łbem, ale i z zajebistym intelektem, mają cierpieć? (Och
Sasori, tak bardzo jesteś skromny <3)
- Niby jakie kurna masz prawo, co? – odparł,
mówiąc przez zęby.
- Jesteśmy w tym samym zespole. – Zacisnąłem
palce na framudze drzwi. Spojrzał na mnie zaciskając usta, postanowiłem mówić
dalej. – Poza tym, jestem liderem, mam prawo się nie zgadzać na twoje jebane
wymysły.
Wtedy zamknął oczy i nabrał powietrza wściekły. Złapał już za otwarte
drzwi i pociągnął je z całej siły, praktycznie wyrywając mi tym sposobem rękę
ze stawu. Jęknąłem, a on zanim wyszedł, zaklął cicho i spojrzał w moją stronę.
- Jebane wymysły, co? – warknął, po czym
wyszedł, trzaskając mocno drzwiami.
Westchnąłem, rozmasowując rękę w której prawdopodobnie sobie coś
naderwałem.
- Masz zamiar z nim coś zrobić? – nagle
doszedł do mnie głos Hidana, którego zauważyłem w przejściu do salonu, gdy się
odwróciłem.
Spojrzałem na niego, po czym przeniosłem wzrok na swoją bolącą rękę.
- Zrobię to, co będzie trzeba.
>>>>>>
Szłam ulicą Sakury, co chwilę narzekając w myślach na latające,
bladoróżowe płatki kwiatów wiśni. Nie miałam nic przeciwko takiemu zjawisku,
był to całkiem przyjemny widok dla oczu, ale gdy płatki pokrywały cały obraz przede mną i spadały niczym ulewa, to takiemu czemuś mówimy stanowczo NIE.
Popatrzyłam na cały kosz jedzenia, którym obładowała mnie babcia(Nie
mylić z czerwonym kapturkiem!). Westchnęłam;Chiyo za bardzo się nim przejmuje. Jest
już dorosły, da sobie radę. Inaczej nie byłby to kuzyn, gdyby sobie nie dał
rady. Taka prawda.
Wchodząc na teren posiadłości Sasoriego, usłyszałam jak ktoś trzaska
mocno drzwiami i uniosłam zdziwiona wzrok do góry.
- Deidara? – powiedziałam bardziej do siebie,
niż do niego.
Schodził zdenerwowany ze schodów, roztaczając za sobą aurę grozy (Dzięki,
Tsu!^U^), która dochodziła nawet do mnie.
Gdy przeszedł obok mnie obojętnie, a jego włosy tylko uniosły się za
nim, zdziwiona odwróciłam się na pięcie i zawołałam.
- Hej,Dei!
Szedł dalej, jednak chyba się domyślił, że ktoś go woła. Westchnęłam i
podbiegłam do niego, uważając na koszyk z jedzeniem.
- Akemi? – Spojrzał na mnie zdziwiony, w końcu
się do mnie odwracając. Cała ta przerażająca aura nagle zniknęła, a jego oczy
znów nabrały jasno-niebieskiego odcieniu.
- No hej. – Uśmiechnęłam się do niego, gdy
stałam już normalnie naprzeciw jego twarzy. Poprawiłam trzymany koszyk i
zapytałam lekko poddenerwowana. – Dei, coś się stało?
Spojrzał na to co niosłam,a potem na chodnik. Wpatrywał się w niego dość
długo, jakby było na nim coś ciekawego. Zanim postanowił mi jednak
odpowiedzieć, zdążył jeszcze dokładnie zaobserwować czy przypadkiem moje nogi
nie są zielone.
- Nie no… w sumie to nic.
- Coś z Sasorim? – spytałam, ale szybciej tego
pożałowałam.
Cała ta aura znów powróciła, jego oczy nabrały ciemniejszego odcieniu i
ruszył znów wściekły, praktycznie łamiąc pod swoimi stopami chodnik. Bez
wątpienia, coś musiało się między nimi stać.
- No to…cześć – odpowiedziałam, patrząc jak
idzie gdzieś rozszalały w głąb parku, a potem znika za drzewami.
Byłam przyzwyczajona do sprzeczek w ich towarzystwie, zwłaszcza, że od
początku nie byli jakimś tam koreańskim, przyjaznym zespolikiem składającym się
z dwudziestu czy setki chłopasiów mających grzywki a’la francuska modelka z
bobem(Tutaj pisząc to, chciałam od razu się usprawiedliwić, nie mam nic do
K-popowców…potrzebowałam jakiegoś trafnego porównania… a sami rozumienie,
zespoły K-popowe, a Hidan, Sasori i Dei…Sami rozumiecie, nie? ^^’’). Kłótnie
były w ich wydaniu normalną rozmową, tak jak u innych przyjazne skinienie głową
i dzielenie się przeżyciami jak na przykład: ,,Och, a jakiego ja dzisiaj widziałam słodkiego
pieska, idealny jako nasz znak rozpoznawczy!Kya!’’.
- Sasori? – Weszłam, nawet nie pukając. Zdjęłam buty i skierowałam się do
salonu, gdzie go nie było. Nikogo innego również.
- Na dole, kochanie! – usłyszałam głos
dochodzący z piwnicy. Westchnęłam, załamując ręce.
Pieprzony Hidan.
Wzięłam znów koszyk w swoje dłonie, który położyłam wcześniej na
podłodze i skierowałam się na dół.
Widząc jak Sasori dopisuje coś w nutach, a Shinhen ogląda pałeczki z
wielkim zainteresowaniem, trzasnęłam koszykiem o podłogę, a gdy coś szklanego
się odezwało, zdałam sobie sprawę, że miałam donieść wszystko w doskonałym
porządku.
- Co tak patrzysz na te pałeczki, jakbyś się
zastanawiał, czy będą dobre do wsadzenia sobie w dupę? Wibratorem one raczej
nie są – stwierdziłam, patrząc spod przymrużonych oczu na Hidana. Popatrzył na
mnie lekko zdziwiony, po czym zaśmiał się głośno, schodząc ze stołka. – No co?
- Nie potrzebuję wibratora, kochanie –
powiedział, z wielkim uśmiechem na twarzy, po czym owinął swoje ramię wokół
mojej szyi.
- Pałeczek?
- Też nie.
- Miotły?
- Y-ym.
- To może tępej dzidy, która by ci wszystko
wyskrobała? Nawet twoją tępawą głupotę, która bynajmniej wychodzi stąd? - tu wskazałam na jego dolną partię ciała. Syknęłam, próbując się wyrwać spod jego żelaznego uścisku. Nieudolnie.
- Kolejny błąd kochanie, ale robisz się coraz
lepsza w odpyskiwaniu.
- Nie nazywaj mnie kochaniem, ty pierdo… - nie
zdążyłam niczego powiedzieć, bo między mną, a zbliżającym się do mnie pierdolonym
cwelem, wylądował...talerz od perkusji.
- Hidan, nie przesadzaj. Nie lubię jak
przeklina, a ty ją do tego prowokujesz.
Spojrzał na niego uśmiechając się głupkowato i już miał coś
odpowiedzieć, gdy zdał sobie sprawę, co trzymam. Jego mina natychmiast zrzędła.
- Czy to przypadkiem nie twoje, Hidanku? –
zamachałam mu przed nosem cześcią jego perkusji, a on oderwal się od mojej szyi
i zabrał szybko talerz.
- Ojjj, stary noooo! – jęknął, patrząc
załamany na oderwaną część. – Popierdoliło cię?! To była nówka, rozumiesz? Nów-ka! Całe dwie
stówki poszły się jebać.
- Słownictwo mojej kuzynki, które spowodowałeś
ty, też poszło się jebać – odpowiedział, unosząc wreszcie wzrok spod swoich
kartek i skarcił go spojrzeniem.
Potem nadszedł czas na moją osobę. Podszedł do mnie, zostawiając jęczącego
Hidana, który próbował przyczepić część perkusji do reszty. Patrząc na
skomlącego Shinhena, niczym pies spod budy, zaśmiałam się, ale gdy Sasori zasłonił
mi cały obraz przed sobą, spojrzałam na niego lekko poddenerwowana. Jego
osoba…a raczej jego wyraz twarzy, zazwyczaj mnie przerażał. Nie był on jakoś
specjalnie straszny… praktycznie go dosięgałam, bo liczyłam sobie metr
sześćdziesiąt pięć. Ale miał w sobie taki respekt. I w sumie, pewnie dlatego
reszta zespołu traktuje go jako osobe inteligentną… z wyjątkiem Deidary, on
uważa, że tylko on jest osobą inteligentną, ale wolę żeby żył w niewiedzy,
niżeliby się załamał.
- Po co cię babcia przysłała?
- Ach…no więc, przyniosłam wam obiad
zapakowany w koszyk. Babcia Chiyo prosiła, abyście wszystko zjedli – odparłam,
uciekając wzrokiem na boki. Nadal stał przede mną i dam sobie głowę uciąć, że bombardował mnie wzrokiem. Chciał mnie zabić tym spojrzeniem, czy co?
- Dobra, zostaw koszyk w kuchni, możesz iść.
Natychmiast uniosłam głowę zdziwiona.
Nic?
Zupełnie nic? Żadnego ,,Hej, tworzymy nową piosenkę.Posłuchasz?’’, czy ,,Chcesz
zjeść z nami?’’?. Rozumiem, byli zajęci, ale obecność jego kuzynki, chyba nic by
nie zrobiła? Gdy odszedł do swojego stolika, zagryzłam wargi wściekła i gdy już
miałam wyjść, przypomniałam sobie o Deidarze. Odwróciłam się, po czym szybkim
krokiem podeszłam do jego biurka, stawiając z hukiem koszyk od babci. Uniósł
wzrok zdziwiony, a Hidan nawet przestał szeleścić tym talerzykiem.
- Zanim wyjdę, chcę coś wiedzieć. Co nagadałeś
Deidarze? – spytałam prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. Bo po co niby
miałam to robić? Bezpośredniość jest najlepszym przyjacielem rozwiązania
problemów.
Gdy wypowiedziałam imię gitarzysty, ściągnął brwi ku dołu i odłożył
długopis.
- Sprawy grupy.
- Nie wyglądało to, jakbyście się pokłócili o
tekst czy co innego.
- Nawet jeśli, nie są to twoje sprawy –
odparł, znów powracając do pisania. Hidan nadal siedział cicho.
Zacisnęłam palce w pięść i wściekła ruszyłam do wyjścia, gdy tylko
przekroczyłam próg schodów, zatrzymałam się i zacisnęłam palce poręczy.
- Wiesz kuzyn, fajnie dbasz o przyjaciół. Cześć.
Nie czekając na odpowiedź, której znając życie bym nie dostała, wbiegłam
szybko po schodach i wyszłam z mieszkania trzaskając drzwiami.
Idąc samotnie drogą prowadzącą do swojej szkoły, bombardowałam się w
myślach za to co zrobiłam, jakieś dwadzieścia minut temu. Nigdy nie sprzeciwiłam
się kuzynowi, byłam zazwyczaj dla niego posłuszna. Dlaczego niby teraz tak
zareagowałam? Co prawda…nie zachował się prawidłowo…ale miał jakąś tam rację. Nie
należałam do zespołu, nie miałam więc prawa się wtrącać. Poza tym byłam o wiele
młodsza, by go pouczać. Powinnam go przeprosić, jak tylko wrócę do domu.
No i nagle mnie olśniło.
Niby za co miałam przepraszać tą rudą…
- Akemi!
Odwróciłam się do tyłu, ale nikogo znajomego za sobą nie zauważyłam.
Wszyscy szli rozmawiając ze sobą, nie zwracając na mnie uwagi. Byłam pewna, że
ktoś mnie wołał…
- Akemi! Ps! Tutaj!
Nagle usłyszałam odgłos odsuwanej szyby. Odwróciłam się w swoją lewą
stronę i krzyknęłam, zauważając, że czarna bmka jest tuż obok mnie, a z jej
środka wygląda…łysy facet?
- Hę? – powiedziałam, patrząc zdziwiona na
mężczyznę w okularach. Patrzył w moją stronę, ale nie odezwał się ani słowem, a
minę utrzymywał grobową.
- Akemi, to ja. Isei. Siedzę z tyłu, udawaj,
że rozmawiasz z tamtym łysolem.
,,Tamten łysol’’ zagryzł usta, ale nic więcej nie zrobił, ani nie
powiedział. Pewnie taka jego praca, żeby siedzieć cicho, a odezwać się w
odpowiedniej chwili.
- O-ok. O co chodzi?
- Wiesz może, gdzie jest Deidara? –
odpowiedział mi głos ze środku auta, a tamten nawet nie ruszył ustami.
Zastanawiałam się czy ktoś z ludzi, nie postanowi się zatrzymać, aby
pooglądać brzuchomówcę…ale na szczęście jeszcze nic takiego nie nastąpiło.
- Nie,nie. Widziałam Deidarę jakieś pół
godziny temu czy więcej, ale skierował się w stronę parku nic mi nie mówiąc. Wątpię
też, że znajdziesz go u chłopaków. – Westchnęłam, przypominając sobie złość
Deidary.
- Dlaczego?
- Pokłócili się.
Nie odpowiedział już nic. Myślałam, że nad czymś myśli, ale krótko po
ciszy usłyszałam jego głośne westchnięcie, a potem nakazał ruszyć kierowcy do
domu chłopaków.
- Dzięki, Akemi. Umówmy się kiedyś! –
krzyknął, a potem mężczyzna przez
którego przemawiał, zasunął szybę i ruszyli z piskiem opon.
Patrząc za odjeżdżającym autem, uśmiechnęłam się sama do siebie. Isei
był…spoko. Miał swój charakter, swoje słabe strony, był wkurzający i
inteligentny inaczej, ale przynajmniej był człowiekiem, z którym dało się
porozmawiać, czy zażartować. To ceniłam sobie najbardziej. Dlaczego więc,
miałabym szanować takiego impertynenta, jak mój kuzyn?
Gdyby go porównać z Iseiem… Sasori miał też swój charakter, dosyć
interesujący i odznaczający się arogancją i chamskością. Miał…mocne strony, był
bardzo inteligenty, wykształcony. Odznaczał się wielką popularnością wśród
dziewcząt, nawet gdy nie zaczynał swojej kariery jako piosenkarz. Przystojny,
dobrze umięśniony. Ubierając się w markowe, najlepsze rzeczy, miał jednak swój
styl. W sumie, można by powiedzieć – ideał. Pozostawały dwie sprawy, których mu
do tego ideału brakowało. Był zakichanym,rudym
kurduplem i nie dało się z nim porozmawiać.
No właśnie.
I to zostanie dla mnie zagadką do końca życia.
Jak tak wesoły, żartobliwy człowiek, jak Isei, mógł się zaprzyjaźnić z
tak wielkim socjopatą? Dobra, może przesadzam. Socjopata to za duże słowo,
kolegował się z Deidarą i z Hidanem, zamieniał się w cudowną osobę na
koncertach, pomagał babci…więc jak mogłam go nazwać? Jebanym krasnoludem z
rozdwojeniem jaźni?
- Hmmmm…całkiem nieźle, całkiem nieźle. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. Gdy już miałam zamiar nadal wymyślać przeróżne
obelgi, wyzwiska przeciw swojemu kuzynowi, zagryzłam wargi.
Nie mogłam.
Nie potrafiłam. Za każdym razem, gdy w mojej głowie pojawiły się obraz
Sasoriego i próbowałam go obrażać, coś stawiało mi blokadę. Zawsze uwielbiałam
swojego kuzyna, był taki…starszy i inteligentny. Według młodszej mnie, wtedy
był ,,fajny’’. Zawsze mnie bronił, nie pozwalał zepsuć mi życia. Postanowiłam
robić wszystko dla niego. Gdy dowiedziałam się, że zakłada zespół, byłam przeszczęśliwa. Wreszcie spełni to o czym marzył! Będzie mógł pisać piosenki, o
tym co czuje i w dodatku zyska na tym, będzie miał fanów i tak dalej. Na
początku było miło, sympatycznie. Potem już, gdy nie widziałam go w domu,
zamieszkał osobno, widywałam go raz na dwa tygodnie, specjalnie mi się to nie
widziało. Odkąd wstąpiłam do nowego liceum, musiałam zmienić nazwisko na
Nanase, a pozostawić w niepamięci Akasuna. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że
jestem rodziną tak popularnego Sasoriego Akasuny, mistrza pióra dwudziestego
pierwszego wieku.
Zaczęłam za nim tęsknić bardzo szybko, zanim zdałam sobie z tego sprawę. Przez dawne
lata, zaczęłam stawać się dziewczyną o nazwisku Nanase, odległą Sasoriemu
Akasunie, stwarzającą lekkie problemy.
Zauważyłam, że dopóki byłam dzieckiem, było dobrze. Dopóki byłam małą
dziewczynką, było dobrze. Dopóki miałam czternaście lat, było dobrze. Gdy
zaczęłam stawać się dziewczyną, czy jak kto woli kobietą, szło coraz gorzej.
Nie wiem dlaczego, wszystko zaczynało się sypać. Zwykłe ,,cześć'', gdy schodziłam w
nocy po szklankę mleka, a zastawałam go tam czytającego, było dla niego
obojętne i tylko mruknął coś w zwyczaju. Wcześniej, było to wręcz nie do
pomyślenia. Gdy przykładowo, śmiałam się razem z Deidarą, jako dziecko, nienawidził dzieci,
ale mnie jakoś polubił. Wcześniej siedział przed nami, śmiał się z naszej, a
raczej blondyna głupoty i czasami tylko kiwał głową, mówiąc, że nie ma w ogóle
żadnego dobrego podejścia do dzieci. Teraz, gdy tylko żartowaliśmy z Deidarą,
przerywał nam znudzony i albo zabierał Deidarę na niezapowiedzianą próbę, albo
wyganiał mnie z domu pod pretekstem babci.
Westchnęłam, gdy weszłam na teren szkoły i zauważyłam, jak część ludzi
zbiera się przed budynkiem. Wszystkie dziewczyny miały na sobie yukaty, a część
chłopaków ubrała swoje męskie odpowiedniki. Czyżbym się spóźniła?
- Mi-chan! – usłyszałam damski głos za sobą.
Gdy się odwróciłam, zauważyłam jak Megumi do mnie macha i wskazuje na
otwarte drzwi do naszego klubu.
- Spóźniłam się? – spytałam, uśmiechając się
do niej, gdy zauważyłam, że ona również nie jest przebrana.
- Lekko, ale postanowiłyśmy na ciebie
poczekać! Chłopcy są już na pokazie fajerwerków, a ja, Yu i Takemi czekamy z
yukatami na ciebie.
- Ooch! Wielkie dzięki! – uśmiechnęłam się
ponownie, po czym przywitałam się z resztą. Wzięłam w dłonie swoją yukatę i
pognałam do łazienki.
Idąc obok dziewczyn, podziwiałam kolorowe niebo(kolorowe niebo, czyt.=
niebo pokryte fajerwerkami), co chwilę się uśmiechając.
- Chłopcy! – zawołała Megumi, machając do
dwójki naszych klubowych przyjaciół.
Szłam nadal nie zwracając uwagi czy już jesteśmy blisko, czy nie;
podziwiałam to wszystko co się działo na górze.
Spojrzał na mnie z powaga na
twarzy, ale kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze.
-
Kuzynie, masz jakieś marzenie? – spytałam, łapiąc go za dłoń, dużo większą od
swojej.
Zanim
się odezwał, spojrzał w górę na tańczące i kolorowe błyski.(Inaczej,
fajerwerki. )
-
Akemi, życie ludzi składa się tylko z marzeń, dlatego jest zbudowane na
zasadzie dobrych fundamentów i złych.
Nie
zrozumiałam (Jak niby miałoby to zrozumieć czteroletnie dziecko? QwQ).
Mruknełam, a gdy Saso to zauważył, zaśmiał się jak nigdy i wziął mnie sobie na
barana.
- Bo
widzisz, gdy o czymś marzymy, chcemy to bardzo spełnić, prawda?
-
No...tak.
- To
gdy spełnimy jakieś marzenie, dokłada się to do naszej historii życia, dlatego…
budujemy na marzeniach swoją własną ściężkę. Nazywa się to życiem. Jednakże,
budujemy swoje życie na złych i dobrych fundamentach. Dobre fundamenty, to te
marzenia, które spełniliśmy i są one dobre. Złe fundamenty, to te marzenia,
które spełniliśmy, ale okazują się one być złymi potrzebami, których lepiej
było nie spełniać. I widzisz, ludzie, po paru latach, widząc na jakich
fundamentach stoją, wolą kolejne fundamenty brać z poprawką, wybierać te
lepsze. Dlatego, nasze marzenia, są tak oddalone i dalekie do spełnienia.
Rozumiesz Akemi?
Siedziałam cicho na jego ramionach. Nie chciałam mu się przyznać,
ale…jakoś nadal nie rozumiałam. Nagle znów się zaśmiał. Mój kuzyn musiał zjeść
coś niedobrego, on się śmieje.
Nagle
doszliśmy do jakiegoś wzgórza, na którym mnie posadził i usiadł naprzeciwko
mnie.
-
Wyobraź sobie, że jesteś baaardzo głodna. Wyobrażasz sobie?
Wyobraziłam sobie, że kuzyna i babci nie ma w domu, a do lodówki nie mogę
dosięgnąć. Och, jeju! Pewnie bym umarła! Nagle, na samą myśl zaburczało mi w
brzuchu. Spojrzałam na kuzyna, a tamten próbował nie wybuchnąć śmiechem. Z
kuzynem na pewno jest coś nie tak!
- No
to, robisz kanapkę. Taką duuużą! Wiesz, ze trudno zrobić dobrą, dużą kanapkę.
Musisz dobrać tylko dobre składniki, ale czasami uważasz, że jakieś warzywo
jest dobre…a potem okazuje się niedobre, prawda?
- Tak.
- No.
To potem chcesz zrobić kolejną kanapkę, ale nie chcesz powtórzyć tych złych
składników, które dodałaś. Więc robisz wszystko dokładnie, próbujesz, wolno to
idzie. Tak samo jest z marzeniami. Rozumiesz już?
W
sumie było to łatwiejsze do zrozumienia…ale nadal za bardzo nie rozumiałam.
Uśmiechnęłam się, przypominając sobie dawne święto. Teraz byłam w stanie
zrozumieć i wytłumaczenie na fundamentach, oraz to z kanapką. Tak jakby… Gdyby
nad tym dokładnie porozmyślać, nie znam żadnego fundamentu, z którego Sasori
zbudował życie…czy nadal je buduje. Nie wiem też, jakich fundamentów poszukuje.
Czy cokolwiek o nim wiem?
- Akemi-san! Hej! Kontaktujesz się?
- He? A-a co? Odjechałam chyba na chwilę, przepraszam – powiedziałam, patrząc
zmieszana na zaskoczonych znajomych. Podrapałam się lekko po karku i ruszyłam
do przodu, jako pierwsza. – No co tak stoicie? Chodźcie!
- Aaach, a mówi to ta, która się ociągała
przed chwilą jako jedyna! – krzyknął Yamada, dobiegając do mnie. – Na końcu
jarmarku mamy postawione własne fajerwerki.
Popatrzyłam na niego, a gdy zobaczył moją minę, zaśmiał się,
wyprzedzając odpowiedź na pytanie, które chciałam mu zadać.
- Sztuczne ognie też mamy.
- Yatta! – zacisnęłam pięść przed sobą, w
geście zadowolenia i przyspieszyłam kroku.
– Chodźcie, chodźcie! Za chwilę rozpocznie się główne widowisko!
>>>>>
- Hej, babciu – podszedłem do staruszki,
całując ją w policzek i oddając koszyk. – Gdzie Akemi?
- Cześć wnusiu. Ach, Akemi…wiesz co słonko,
jeszcze nie wróciła.
Gdy Chiyo ruszyła do kuchni, zapewne przyrządzić herbatę, jak to miała w
zwyczaju, zatrzymałem się na chwilę w przedpokoju. Nie ma jej? Spojrzałem
zaskoczony i lekko poddenerwowany na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia, a
jej nadal nie było? Moje rozmyślania przerwały odgłosy puszczanych fajerwerków,
które na szczęście tłumiło nieco okno. Podszedłem bliżej, obserwując jak
mnóstwo młodzieży wraca w yukatach do domów. Przecież nie było żadnego
święta…chyba, że o czymś zapomniałem, ale to niemożliwe.
- Dzwoniłaś na policję? – spytałem babci,
wchodząc zdenerwowany do kuchni. Nagle usłyszałem śmiech i zanim wyjąłem telefon,
aby zadzwonić po ochroniarza, w celu poszukania Akemi, spojrzała na mnie
rozbawionym wzrokiem i pogłaskała po głowie. – Co jest w tym śmiesznego,
babciu?
- Nasza mała Akemi nie jest już dzieckiem,
Sasori.
To wiedziałem doskonale. Nie była już małym dzieckiem, które zabawiałem,
gdy chciała się z kimś pobawić i była wszystkiemu posłuszna. Wszyscy mówili, że stała się już kobietą.
Pieprzyli idiotyzmy. Nie była żadną kobietą, była jeszcze dziewczynką…może
ewentualnie dziewczyną, ale to i tak za duże słowo. Miała dopiero szesnaście lat,
co ona sobie i inni wyobrażają?
- Mylisz się babciu, nadal jest. Dzwoniłaś na
policję, czy nie? – spytałem zdenerwowany już nie na żarty.
- Kochaniutki, uspokój się. Akemi wyszła
zanieść tobie jedzenie, a potem miała zamiar iść ze znajomymi na dzień wolny do
szkoły. Jakieś święto mają. Spokojnie.
Westchnąłem, już odrobinę się mniej denerwując.
- Mimo wszystko, powinna być już w domu. Jest późno,
popatrz. Dwudziesta trzecia.
- Sasori, wpół do dwudziestej trzeciej. Czyżbyś
zaczął odziedziczać wzrok po babuni? – spytała, biorąc herbatę i maszerując do
salonu. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zatrzymała się koło mnie, po
czym westchnęła. – A nie, to tylko głupota.
Że tak własna babka?
>>>>>
Spojrzałam na zegarek Kiby. Było jakoś po dwudziestej czwartej. Babcia
pozwoliła mi niby być do której chcę, ale i tak wolałam szybciej wrócić. Lepiej
będzie, jak tak zrobię.
- Będę leciała – powiedziałam, wstając powoli
z trawy i schodząc po małych schodkach. Ludzi na holu było coraz mniej, a i ja
powinnam też wziąć z nich przykład. Reszta ekipy też.
- Co? Hej! Odprowadzimy cię! – mówiąc to,
zaczęli wstawać z podłoża. Uśmiechnęłam się do nich, po czym ruszyłam już ku
drodze. Nie miałam jakoś tam szczególnie daleko.
Jeżeli miałabym iść okrężną drogą, zajęłoby to godzinę. Idąc przez park,
którym zazwyczaj chodzę, dotrę do domu w parę minut. Jeszcze z takim
towarzystwem, to potrwa sekundy.
Spojrzałam na nich z uśmiechem, po czym wchodząc przez bramę pomachałam
im tylko i powiedziałam krótkie ,,cześć''. W domu było już ciemno, pewnie babcia
poszła spać. Jakby na to nie patrzeć, dochodziło wpół do pierwszej, nie była
przyzwyczajona do takich pór. Weszłam spokojnie do domu, odkładając rzeczy na
pobliską półkę. Nie zdejmowałam yukaty, powiedziałam dziewczynom, ze oddam ją
jutro. Wolałam szybciej znaleźć się w domu nieprzebrana, niżeli przyjść o
pierwszej, ubrana normalnie.
Zdjęłam najciszej jak tylko mogłam Geta (Są to sandały noszone do
yukaty) i po ciemku weszłam do swojego
pokoju. Na szczęście, stąd droga była już prosta. W pokoju miałam drzwi do
łazienki, więc jedyne co mi pozostało, to zdjąć z siebie pozostałe rzeczy i
pójść się umyć.
Marzyłam o gorącym prysznicu, piżamie, mleku i łóżku.
Weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi i położyłam wyjętą
wcześniej piżamę.
- Witaj prysznicu.
Gdy umyłam dokładnie swoje ciało, przebrałam się w czarną zwykłą bluzkę
XXL, która znaczyła dla mnie tyle samo co słowo piżama i wyszłam z pokoju, po
czym skierowałam się do kuchni. Jak zawsze, nie umiałam jakoś zasnąć bez mleka.
Taki własny…jakby to powiedzieć, sposób na sen.
Weszłam ziewając i po omacku zaczęłam szukać światła. Zapaliłam, po czym
nie zwracając uwagi na inne rzeczy, zawędrowałam natychmiast do lodówki i wyjęłam
potrzebne rzeczy. Nalałam sobie mleka i gdy już miałam podnieść szklankę, nagle
ktoś podszedł do mnie od tyłu i złapał mnie za ramię, obracając w swoją stronę.
Zanim zdążyłam krzyknąć…sprawca okazał się być kimś, kogo bym się nie
spodziewała.
- Myślisz, że która jest godzina?
- N-no…jest…po dwunastej. Co ty tu robisz? –
spytałam, patrząc w jego rozdrażnione, brązowe oczy. Nie był zadowolony, to
było widać.
Nim się zorientowałam, rzucił mnie na ścianę i przyparł mnie do niej,
stawiając dłonie po obu stronach moich ramion. Zaczęłam szybciej oddychać, to
wszystko było nie do pomyślenia. Zagryzł wargi, po czym znów uniósł wzrok na
moją twarz. Zaczęłam czuć, jak trzęsą mi się nogi i powoli zaczynam zniżać się
w dół.
- Czy ty myślisz, że to normalne, jest się tak
szlajać po mieście, pełnym zboczeńców i mężczyzn takich jak Hidan(Hidan:
Dzięki, Sas! Soreczka,aż się prosiło ;_;)? W dodatku, przez dziewczynkę w wieku szesnastu lat?
Wszystko to praktycznie wykrzyczał…dziwiłam się, że babcia jeszcze nie
wstała, cała ta ,,rozmowa’’ była dosyć głośna.
- Nie jestem…dziewczynką. Mam szesnaście lat,
do cholery! - warknęłam mu prosto w
twarz, a on nie zdziwił się jakoś specjalnie. Złapał mnie za to za ramiona i
zacisnął na nich mocno ręce. – A-ach, Sasori! To boli!
- No właśnie! Szesnaście lat, do cholery!
Tylko szesnaście lat!
Gdy próbowałam się wyrwać z jego żelaznego uścisku, potknęłam się o
stolik za nami, dzięki czemu ja i on straciliśmy panowanie nad swoimi ciałami.
Chciał chyba odskoczyć, ale nieszczęśliwie pociągnął mnie za sobą. Upadłam na
niego, twarzą na jego klatce piersiowej (SOŁ ROMANTICO).
Od razu wstałam, a gdy zobaczyłam jak zdenerwowany rozmasowuje sobie czoło, z
początku miałam powiedzieć coś w stylu ,,O jezu! Nic ci nie jest?’’, ale w porę
się opamiętałam i przypomniałam sobie, co zrobił przed chwilą. Nie byłam jednak
na tyle silna, by go opieprzyć z góry na dół, więc po prostu nachylałam się nad
nim, patrząc w ciszy.
No i wtedy podniósł wzrok.
O dziwo, nie odzywał się. Na początku tylko patrzył mi w oczy, tym swoim
znudzonym spojrzeniem…ale teraz było w tych jego tęczówkach, coś innego niż
zazwyczaj. Potem zjechał wzrokiem niżej, otwierając buzie, a potem znów ją
zamykając. Chciał coś powiedzieć, ale bynajmniej zabrakło mu języka w gębie,
jak to mówią. Proszę, proszę, niby taki
sławny muzyk, a w trudnych sytuacjach to nawet słowa nie wypowie…chociaż w
sumie, to chyba było rodzinne, bo ja także poszłam w jego ślady.
Przypadkowo podniósł kolano, dotykając mojego krocza, a ja otworzyłam
szeroko oczy. Nie spodziewałam się czegoś takiego, on chyba też nie. Serce znów
mnie zabolało…na szczęście byłam już umówiona do rodzinnego lekarza.
Podniosłam się i chwiejnym krokiem stanęłam nad nim.
- Pójdę już do pokoju… - Odwróciłam się
zdenerwowana na pięcie, ale na chwilę przystanęłam. Coś mi się przypomniało. –
Słyszałam, że jutro rusza jakiś nowy program z wami… Powodzenia, kuzynie.
Łapiąc się za klatkę piersiową, wbiegłam do pokoju zamykając za sobą
drzwi. Ściskało niemiłosiernie, zrobiło mi się nagle gorąco. Och Boże, mam
nadzieję, że to nie będzie nic poważnego.
- Eeeh…nie wzięłam mleka. – Westchnęłam,
siadając na łóżku.
Nagle dotarła do mnie cała ta sytuacja sprzed chwili. Sasori odrobinę
dziwnie się zachował, wyglądał jak jakiś sum, jak co chwilę otwierał tą buzie i
zamykał. Mimo wszystko, gdyby się tak nad tym spokojnie zastanowić…sytuacja
była…dziwna. Oraz jego inne spojrzenie. Coś było nie tak.
Wzdychając, opadłam na łóżko i zawinęłam się kocem.
Powinien zrozumieć…że nie jestem już głupim dzieckiem. Ale nawet, jeżeli
nie jestem dzieckiem…może traktować mnie jak dawniej, tak normalnie. A nie, jak
teraz – piąte koło u wozu.
>>>>>
JEJUŚ! I jest! Pierwszy rozdział. Nie no spoko...jakoś...spodobał mi się, co jest dziwne! Jest normalny, bez żadnych tekstów...wybaczcie, nie jestem dobrym komikiem ;_; Hmmm, akcja na koniec z Sasorim... oj nie bójcie się, nie pójdzie to tak szybko xD ale na szczęście już wkroczyłam w akcje ten cały ich program xD znaczy, wspomniała tylko o tym Akemi, ale już coś jest xd bo to na tym bd sie opierała głównie akcja...ale o tym dowiecie sie potem xD
No i sprawa z Deidarą XD jak myślicie, w co sie wpakował?XD
aaaaaach! i sorka za wszystkie błędy, nie chce mi sie sprawdzać, potem zedytuje! xD Poprawiłam to co możliwe, ale pewnie czają się tam jeszcze jakieś błędy interpunkcyjne, możliwe, że ortograficzne, stylistyczne i literówki.
DATA NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU:
Wybaczcie, przekładam rozdział, bo mam małe problemy. Powinien się pojawić jutro, a jeżeli nie zdążę to siódmego. BAJOS!